środa, 23 października 2013

06# Autoportret z szynszylą


Do tego postu zabieram się i zabieram, ale chcę go opublikować, bo to nie tylko jakaś forma chwalenia się, ale przede wszystkim kolejna motywacja do rozwoju. Biorąc pod uwagę, że jest już październik, a ja uczęszczam do klasy maturalnej, to zostało mi naprawdę niewiele czasu. Nie o samą maturę trzęsę pośladkami. Chociaż w zasadzie ten fakt też spędza mi sen z powiek. Postawiłam sobie jednak inną wysoką poprzeczkę. Jak sięgam pamięcią marzy mi się architektura (nie licząc medycyny, która była bardziej aspiracją mojej mamy niż moją), a kierunek ten wciąż wymaga egzaminów wstępnych. Wydają się być prawdziwym potworem, który albo zeżre mnie żywcem, albo sprawi, że sama padnę trupem na kilka godzin przed starciem. Nie żebym się nie przygotowywała; nie żeby nie było postępu, ale jednak wiem, że to co umiem do tej poty nie wystarczy.  Nie chcąc już jednak stękać i jęczeć nad niepewnym losem, postanawiam się zmotywować tym postem (mam nadzieję, że nie ostatnim tego typu) i zademonstrować to, co udało mi się do tej pory zaciamkać na papierze lub innych...

To najstarsza z publikowanych tu prac. Z maja ubiegłego roku - czyli wtedy, gdy jeszcze nie uczęszczałam na żadne zajęcia. Widać, że nie szrafowałam, a cieniowanie było w naprawdę kiepskim stanie. Bałam się czerni, kreska była niepewna, bardzo szarpana. No i proporcje dłoni jak u kogoś kto od lat gra w tenisa stołowego. Praca nie wyróżniałaby się w żaden sposób w zestawieniu z innymi rysunkami. Przeszłaby bez echa, a to chyba najgorsze, co może spotkać na egzaminie wstępnym. 

Tak dla jasności jest to autoportret, znaczy autoportret z przeszłości, bo mam  "tu" zaledwie 5/6 lat. 

Zalety? Uchwyciłam podobieństwo i dziecięcość, więc nie jest tak całkiem beznadziejnie. 

Pamiętam, że z tego dzieciątka byłam bardzo zadowolona. Powstała jakoś w październiku/listopadzie zeszłego roku, zaraz po pierwszych kilku lekcjach. 
Widać, że wciąż ręka jest niepewna, ale jakby trochę porządniejsza. Akurat ten porządek nie liczę sobie na plus, bo teraz już wiem, że nie ma sensu dla mnie uderzanie w realizm jeśli chodzi o portrety. Takie są najzwyczajniej w świecie nudne. 

Format A3, a rysowanie trwało trochę dłużej niżbym chciała. Na początku skupiłam  się na oczach. I właściwie tak już mam, że zawsze zaczynam od oczu. Czasami zapomnę o nakreśleniu proporcji itp., a już  je zaczynam i uznaję za punkt odniesienia. Jak na razie mam farta i raczej rzadko zdarza mi się, żeby się nie mieściło. Tu również ten kapturek jest tak jak było na modelu, dziwne wykadrowanie. 

Podobają mi się oczy nos i kapturek. Największą porażką są usta, które są tak nijakie, że właściwie nie mogę teraz na nie patrzeć bez myśli "czemu nie zrobiłam tego lepiej?!", oczywiście wiem, że wtedy wcale nie było to takie łatwe, żeby "zrobić lepiej". 

Z tym rysunkiem dałam sobie na długi czas odpoczynek z rysowaniem ludzi.  Nie żebym miała jakiś uraz, czy coś, ale z góry zakładałam przerzucenie się na martwą naturę, a dziecko, jakiś budynek (nie mam zdjęcia) i ćwiczenia perspektywiczne były tylko rozgrzewką.

I o prawie wilku mowa. Właściwie kompletnie nie miałam pojęcia o co chodzi. Przed tym wiadrem udało mi się narysować tylko taką szklaną butelkę i było to całe moje pojęcie o rysowaniu z trójwymiarowego modela. Nie będziemy przecież liczyć jakiegoś gimbazjalnego portretowania koleżanek, skoro raczej nie uchwyciłam podobieństwa. Wracając jednak do tej pracy, to miała swój urok zaraz po narysowaniu, a także teraz znajduje jej zalety. Dzbanuszek nazwałabym nawet śliczniutkim, bo udało mi się naprawdę dobrze uchwycić kształt i dać do zrozumienia z jakiego materiału został wykonany - delikatny. Widać lekkość i mimo że jedynymi mocniejszymi akcentami są przerwy między przykrywką a... częścią właściwą, to element ten naprawdę rzuca się w oczy. Wiadro wyszło koszmarnie, zbyt ostre są przejścia z cienia w normalne światło, brakuje półcieni. No i nienaturalnie wyglądają półkoliste otwory na dole. Na poprawki co prawda za późno, ale gdybym robiła tę pracę jeszcze raz, to dodałabym więcej  ciemnych elementów w draperii, więcej szarości na wiaderku i narysowałabym jakiś element, na którym stałoby to wiadro. Teraz zdaje się, że mam do czynienia z lewitującym wiadrem na poskręcanym materiale. 

Z początku ta kompozycja wydawała się strasznie trudna. No bo weź dobierz proporcje i perspektywę dla takich krzeselątek w pozycji 69 jeśli patrzysz na nie z dość dziwnego punktu. Pamiętam, że na początku dość dziwie się do nich zabierałam, ale w porę przyszło opamiętanie. Nie było sensu gumkować, więc wywróciłam na drugą stronę, stąd lekkie przedarcie w lewym górnym roku arkuszu. O dziwo na rewersie od razu wyszło tak jak chciałam. Oczywiście na egzaminie nie będzie czasu na zaczynanie od nowa, więc więcej nie mam zamiaru sobie na to pozwalać, zobaczymy, co z tego wyniknie. 


Nie jest to co prawda ostatnia z moich "martwych prac", ale jak na razie nie mam dostępu do pozostałych. Datowałabym ją jakoś na marzec tego roku.
 Ten element w kształcie alternatywnego klocka tetris to metalowy kominek od okapu. Na nim jest szklana butelka po tymbarku w dość niewygodniej do rysowania pozycji. Z tyłu oczywiście jakaś draperia, całość umiejscowiona na arkuszach papieru i innych pierdółkach. Nie jest to praca, z której jestem specjalnie dumna. Zadowolona jestem tu z zaznaczonych wygięć metalu i z butelki. Wiem też, że jak wisi w towarzystwie innych prac, to dzięki pewnej, mocnej kresce rzuca się w oczy. 

Od dłuższego czasu rysuję na formacie A1, ale nie mam zdjęcia żadnej z takich prac. Powiem, że polubiłam ten arkusz i naprawdę go polecam, bo mamy większe pole do popisu. Obawiam się teraz jednak, że gdy przerzucę się na mniejszy, to po prostu przestanę się mieścić. Na egzaminie obowiązuje B2, więc trzeba będzie się powoli przerzucać.

Ta praca to była walka z czasem. Na szybko znalazłam model i szybko dorysowywałam element po elemencie. Ta praca była zwolnieniem z odpowiedzi na chemii, więc się opłacało. Oczywiście zaczęłam od oczu, jak zawsze. Momentami widać taką porządną kreskę, a momentami taką chaotyczną, podoba mi się, bo to dodaje dynamiki. Teraz, jak już nauczyłam się tej pracy na pamięć, po tylugodzinnym patrzeniu na nią, wiem, że schrzaniłam włosy, wyglądają jak strąki, dredy czy inne takie. Dziś odnotowuję sobie ćwiczenia nad włosami jako obowiązkowe. 

Historia tej pracy nie jest specjalnie ciekawa czy wybitnie długa. Tematem wystawy był "kurnik", no to trzeba było coś z tym zagadnieniem wybitnym poruszyć. Na wsi mieszkam, ale na takiej wsi, co to ludzie dawno żywej krowy na oczy nie widzieli, bo chyba nikt nie ma, a jeśli ma, to ja o takim człowieku nie słyszałam, a że jest nas tu nie więcej niż 300 sztuk, to raczej skłaniam się ku braku krów. Kury owszem były tutaj i nawet zdołałam uwiecznić ich ekipę na jakimś zdjęciu, ale mało było to inspirujące. Musiałam więc sięgnąć pamięcią do czasów, gdy jeszcze jako postać z pierwszego publikowanego w tym poście zdjęcia mieszkałam na takiej wsi z prawdziwego zdarzenia. Sąsiedzi mieli kury! Tak, wredne stworzenia. Z kur, z sąsiadów wtedy akurat mniej.  Summa summarum, przypomniałam sobie, że kury są be bo zostawiają brzydkie rzeczy w piaskownicy, a także o tym, dlaczego boję się kogutów. Skubaniec taki jeden wskoczył mi na plecy, w zemście za drażnienie go.  Wniosek był taki, że koguty są straszne i trzeba to jakoś zaznaczyć. Mnie mój rysunek jednocześnie przeraża i zachwyca. No cóż nie będę skromna, ale serio się nad nim napracowałam, więc ma prawo mi się podobać. Ma w swoim spojrzeniu jednocześnie coś ludzkiego i bestialskiego. Czaicie to? Kogut... I tak właśnie powstał portret koguta.

Stety lub niestety zostały mi tu do opublikowania dwie prace. Nie żebym nie miała ich więcej lub żebym nie chciała ich pokazać. Ponownie - nie mam do nich dostępu.
Akryl na płótnie. Twarz poprawiałam ze trzy razy, a i tak nie jest idealnie. Tym razem nie zaczęłam od oczu! Ale tylko dlatego, że to nie rysunek. Wracając jednak do twarzy to w oryginale była Azjatka. No w sumie Indie też leżą w Azji, więc w zasadzie przerobienie Japonki/Koreanki na Hinduskę nie powinno mieć znaczenia... No ale jednak ma jak widać. Do tego obrazu przywiązywać się nie będę, bo choć jeszcze nie odebrałam go z wystawy, to wkrótce oddam go przyjacielowi. Uwielbia Azjatki i tatuaże, więc pracę robiłam już ze świadomością, gdzie skończy. 

O ile poprzedni obraz lepiej wygląda na zdjęciu niż w rzeczywistości, o tyle ten wiele traci. W tej wersji nie podoba mi się wcale, a wcale. Nie wiem czego to wina, bo fotka strzelana tym samym słabym sprzętem - telefon. Podejrzewam, że to kwestia techniki wykonania. Ta praca to farba wodna na papierze, więc nie ma faktury, która dodawałaby uroku na zdjęciu. Uwydatnione za to zostały pomyłki w kształcie twarzy i nieodpowiednia wysokość brwi. Zaszła też zmiana kolorów. Wychodzi ma to, że jest mnóstwo sraczkowatego, w rzeczywistości są to całkiem ładne brązy. Mówię szczerze, bez fałszywej skromności, nie podoba mi się ten obrazek. Nie wiedzieć czemu znajdują się osoby, którym naprawdę się podoba, może mi on po prostu zbrzydł.

I na koniec praca ponownie ołówkiem z odrobiną czarnej kredki, gdy już bolała mnie ręka. Przedstawiam Wam "Autoportret z szynszylą".

No to tak, teraz wszelkie oczka szukają szynszyli, właściciel tych pierwszych, które zauważą owo zwierzątko, dostanie lodówkę.

Praca jest wzorowana na jednej z pocztówek Pawla Hlavatego. Przeniesiona na dużo większy format (z takiej średnio wymiarowej pocztówki na A3) wymagała dodatkowych wstawek, cieni, itp., żeby wyglądało w miarę naturalnie. Gdy "tworzyłam" natknęła się na mnie moja młodsza siostra, która spytała co rysuję. Od słowa do słowa, od żartu do żartu wyszło, że rysuję autoportret, a gdy jest już jeden absurd, to do szynszyli było blisko. Otóż rysunek stał się swego rodzaju testem, chwilami dość zabawnym. Najpierw rzuca się tytuł, potem pokazuje się prace. Kobiety/dziewczyny szukały szynszyli, a gdy w końcu odkryły lub dowiedziały się ode mnie, że nie jest to szynszyla, czuły się nawet lekko oszukane. Mężczyźni/chłopacy reagowali raczej różnie. Jeden gdy zobaczył "cycki" zapomniał o szynszyli, inny spytał czy to serio ja, niektórzy faktycznie po obejrzeniu cycków wracali do szynszyli. Nie zapomnę jednej reakcji, która była po prostu gałganiasto  genialna - "Co to jest szynszyla?".

Tym akcentem zakończę już tego posta, który jest i tak wyjątkowo długi. Skoro już jestem w temacie takim około artystycznym, to pomyślę nad zestawieniem materiałów z jakich korzystam i polecam/ nie korzystam, bo nie warto/ nie korzystam, bo mnie nie stać. Nie żebym była jakimś guru, ale jeśli znajdzie się ktoś, kto przeczyta, to w zamian za moją wiedzę, podzieli się swoją. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonała Nikumu dla Zaczarowanych Szablonów.