poniedziałek, 2 czerwca 2014

09# Trawłość Piękna

Dziś chciałabym udowodnić coś, czemu raczej wszyscy chcieliby zaprzeczyć. No bo jak to tak? Trwałość piękna? Uroda przemija, pojawiają się zmarszczki, cycki opadają, ludzie stają się brzydcy i w tym sensie może to i prawda, może jeśli za piękno uznajemy tylko naszą powierzchowność, to podnoszę ręce do góry i przyznaje, że piękno to chwila, która umiera wraz z pierwszymi objawami starości. To jednak nie jest prawda i nie mam tu na myśli cudotwórczych operacji plastycznych, które konserwują ludzkie ciało.

Nietrwałość ludzkiego życia, wprowadziła człowieka w kompleksy, spowodowała, że te wybitniejsze jednostki pragnęły zostawić coś po sobie, coś pięknego. Sztuka była i wciąż jest odpowiedzią na to odwieczne pragnienie nieśmiertelności. Jak nauczyła nas historia nic nie trwa wiecznie, tak jak umierają ludzie, tak ginęły całe cywilizacje, tak samo też kończyły się jedne epoki, zaczynały kolejne, jedne kanony przepadały zastępowane nowym normami.



William-Adolphe Bouguereau Narodziny Wenus
Choć epoki się kończyły, to ich wpływ wcale nie nikł. Każdy kolejny kierunek choć próbował oderwać się od swojego poprzednika, zaprzeczyć mu, to tak naprawdę nie mógł opierać się na niczym, nie mógł całkowicie porzucić nowych odkryć (na pewno nie wszystkich). Artyści to rozumieli i choć konflikt między starym i nowym pokoleniem był silny, co widać na najbardziej wyraźnym przykładzie oświecenia i romantyczności w balladzie „Romantyczność”, to nie bronili się do korzystania z dorobku swoich przodków, choć może nie z pokolenia ojców, ale dziadów. W dodatku na przykład w Akademiźmie chodziło o to, by odwoływać się do obrazów uznawanych powszechnie za dzieła sztuki. Dla przykładu Narodziny Wenus Bouguereau z właśnie tej epoki i znane chyba wszystkim Narodziny Wenus Botticelliego .


Sandro Botticelli Narodziny Wenus
Ale to nie jest jedyny przykład tego, że prawdziwe piękno nie przestaje być pięknem, a jedynie zdobywa nowe formy , by trafić do aktualnych ludzi i ich gustów. Nie trzeba wcale szukać tak daleko w przeszłość, choć można, by zauważyć, jak wiele ideałów, trwałych doskonałości, powstało już w starożytności. W starożytnej Grecji i Rzymie, nadal korzystamy z ich podziałów, a gdyby kazać komuś wymienić rzeźbę, to prócz renesansowego Dawida spod ręki Michała Anioła, pewnie najpopularniejszą odpowiedzią byłaby Afrodyta z Miletu (aka Wenus z Milo). Miałam jednak trochę o współczesności. To może najpierw przykład książkowy. Tolkien i jego zamiłowanie do różnych mitologii, które przejawia się choćby we Władcy Pierścieni. Powieść korzenie ma rozłożyste i głębokie, sięgające nie tylko do średniowiecznej Brytanii i micie o królu Arturze, ale także choćby do mitologii skandynawskiej. To zaskakujące, że legendy, które powstawały jakoś w VI wieku (wtedy datuje się panowanie króla Artura) mogą być wciąż żywe. Jednak wcale nie trzeba szukać aż tak daleko. Sapkowski jako typowy fantasta również nie stronił od inspiracji, o czym nie omieszkali zauważyć jego pierwsi czytelnicy jeszcze w Nowej Fantastyce (odsyłam do artykułu). Już pierwsze opowiadanie to przecież popularne ludowe podanie o strzydze i dzielnym rycerzu, która została opowiedziana w nowy naturalistyczny sposób. Sapkowski nie ograniczał się jednak, wśród opowiadań widać inspiracje baśniami braci Grimm, legendami, historią. Nie ma sensu jednak roztrząsać tego zbyt dokładnie, bo tekstów traktujących o tym jest całe mnóstwo. To jednak udowadnia, że lubimy to, co już znamy, a nowa odsłona pozwala nam na odkrywanie kolejnych tajemnic historii, poznawaniu „historii prawdziwej” takiej niekoniecznie dla dzieci, ale także przypomnienie sobie i przeżywaniu czegoś po raz kolejny dokładnie tak samo, ale z sentymentem.
Strona tytułowa z 1913 roku

Niekoniecznie jednak trzeba coś zmieniać, aby było dla nas cudowne, bo książka Jane Austen Duma i uprzedzenia ma już 200 lat, a mimo to, sięgają po nią dłonie młodych dziewczyn, kobiet starszych i młodszych, a niekiedy i facetów (sama mam kolegę, który w zasadzie mnie denerwuje swoim sposobem bycia, ale trzeba mu przyznać, że jest inteligentny, a Duma i Uprzedzenie to nie jedyna tego typu książka, którą przeczytał i którą uważa za godną polecenia). Powstają coraz to nowsze adaptacje filmowe, które już zresztą komentowałam (prócz BBC 1995 – ale już ją obejrzałam, więc może kiedyś i o tym napiszę), a które okazują się tym chętniej oglądane im wierniej oddają książkę.


Podobna rzecz ma się z muzyką. I choć co rusz powstają nowe nurty, za którymi już nie nadążam, coraz to nowe sposoby wyśpiewania tego samego, a piosenka jest modna przez góra rok, to te najlepsze kawałki wciąż wracają. Jedni nazywają to plagiatami, inni coverami, ale jakie to ma znaczenie skoro cieszy ucho. Czasem jest to zbezczeszczenie, jak to było w przypadku Elvisa Presleya. Tak mojego kochanego Elvisa.

Roy Orbison - bez okularów
Jak to się stało, że bez internetu tak szybko wdrapał się na szczyt i został tam aż do dziś? Jego głos, choć wspaniały, znajdzie wielu, którzy śpiewają równie dobrze. Choćby Roy Orbison, którego wykonanie Oh, Pretty Woman nawet mi myliło się początkowo z Presleyem (jak sądzicie, kto był pierwszy, a komu dziś niejednokrotnie przypisuje się absolutne prawo do wykonywania tej piosenki? Tak, Roy napisał ją o swojej żonie, która zdradzała go z jego ogrodnikiem, ale wiele osób uważa, że to piosenka całkiem Presleya). Czy to może jego śliczna buźka, która nie oszukujmy się wyprzedzała Orbisona i wielu innych o całe lata świetlne? Nie sądzę, by to wygląd zewnętrzny zapewnił mu tak dobre miejsce w alei gwiazd. Wciąż pamiętam słowa piosenki o nim „przystojny brunet rocka king, miliony fanów miał od razu, niektórych aż do
Nagłowek jednej z gazet 17 sierpnia 1977
dziś”, a Elvis nie zawsze był piękny, więc to nie wygląd zapewnił mu sukces, w szczególności, że pierwszy utwór ludzie usłyszeli w radiu, nie znając nawet koloru skóry wykonawcy. Elvis nie był piękny ani gdy zaćpany pocił się na scenie, a pot wycierał ręcznikiem, ani wtedy, gdy leżał we własnych wymiotach i umierał samotnie w swojej toalecie. Na pewno nie był też piękny, gdy go znaleźli, a potem gdy wykradziono jego ciało. To jego piosenki? Które pisali mu zazwyczaj inni? Myślę, że wszystkie elementy dopiero, gdy złączyły się w całość, dały człowieka, którego pokochaliśmy, na zawsze. Jego talent, skromność, determinacja, wygląd i pomysł na siebie z czym zadebiutował, a z czym nie do końca dotrwał. Pokochali go za bunt, za zerwanie z pokoleniem Franka Sinatry, pokoleniem słuchaczy, którzy na koncertach niewiele się ruszali (niewiele w porównaniu z Presleyem rzecz jasna). Elvis dodał światu kolorów, w złotym garniturze, rozświetlał ten świat, który wciąż pamiętał wojnę, a o której choć na chwilę chciał zapomnieć. To jednak nie było tak, że on nagle odkrył coś nowego, jakąś wielką prawdę, której wcześniej nie znali starożytni Grecy, Rafael Santi czy Constable. Jego piosenki nie mówiły o niczym nowym, a niejednokrotnie były to już istniejące utwory – jak I can't help falling in love with you z roku 1961, którą po raz pierwszy śpiewa Elvis w filmie Blue Hawaii jako „przywiezioną” z Austrii. W rzeczywistości może nie z Austrii, ale wciąż zEuropy.


Jakiś czas temu w artykule Adama Halbera przeczytałam o tym, co sama zauważyła, choć nie mogłam uwierzyć. Właśnie mowa o wspomnianym bezczeszczeniu. Dla porównania O Sole Mio i It's now or never. Przy tym drugim przetańczyłam niejeden wieczór i za każdym razem na usta cisnęło mi się właśnie O Sole Mio, którego nie znałam na tyle dobrze, by zrozumieć, że to tak naprawdę niemal ta sama piękna piosenka. Myślę, jednak, że świat powinien dziękować, że dzięki takim artystom, możemy posłuchać starych utworach w wersjach uwspółcześnionych, bo jak już napisałam – kochamy to, co już znane.

Nie jesteśmy w stanie zdegradować piękna. Coś nie może tak po prostu przestać być dziełem sztuki. Dlatego coraz to nowe głosy, że Mona Lisa ma brzydki uśmiech i nie ma brwi, nigdy nie będą niczym więcej niż głosem ludzi bez absolutnej wiedzy na temat swojego pochodzenia, na temat kultury. Jedyne, co mamy prawo krytykować, to sztukę współczesną, bo to od niej zależy, w jaki sposób będą nas postrzegać przyszłe pokolenia i czy za pięćset lat, ktoś nie spojrzy na puszkę odchodów Worhola i nie będzie jej krytykował tak, jak my krytykujemy Monę Lisę.
Andy Worhol "Artist's shit" 
Leonardo da Vinci "Mona Lisa"

3 komentarze:

  1. Wybacz, że tak bez uprzedniej konsultacji z Tobą, ale dodałem cie do linków :D Mnie się na przykład podoba Mona Lisa, chociaż z dzieł Leonarda da Vinci z miasta Vinci wizerunek Św. Jana Chrzciciela z 1513 roku bardziej mi się podoba ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie ma tu chyba powodów do wybaczania (mój zapłon to wina braku systematyczności), Ja uwielbiam szkice Vinciego, geniusz. Mam nawet koszulkę z człowiekiem wirtuwiańskim. Jan Chrzciciel też jest piękny, ale te obrazy to przede wszystkim symbolizm, ukryte znaczenie no i sfumato.

    OdpowiedzUsuń
  3. Pięknie piszesz o pięknie, jestem zachwycona tą notką i zgadzam się w zupełności, zwłaszcza z ostatnimi zdaniami. Co zaś się tyczy już szczególnie puszki z fekaliami Andy'ego W., to uważam, że jest bardzo estetycznie opakowania, nieprawdaż? Właśnie teraz to sobie uświadomiłam, że to taka zabawna gra performance'u, którą można odnieść do prawdy o ludziach. Na zewnątrz takie ładne pudełeczko, a w środku... stolec. I to pewnie zgnity. Chyba fajnie to sobie wymyślił.

    OdpowiedzUsuń

Szablon wykonała Nikumu dla Zaczarowanych Szablonów.