sobota, 3 sierpnia 2013

05# Poor, poor Mr Darcy

Lato się zadomowiło po tej jakże krótkiej wiośnie, toteż mamy więcej słońca, więcej czasu, więcej wszystkiego. Jako że czasem już dość ma się leżenia w upale, w szczególności, że słońce niejednokrotnie spowodowało już u mnie uszczerbki zarówno fizyczne i psychiczne, to miałam trochę czasu dla zainteresowań... innych.


Jane Austen to pisarka, której nikomu nie trzeba przedstawiać, bynajmniej nie w naszym internetowym światku. Jeśli bym kazała w nocy wymienić każdej z Was, jeden tytuł jej dzieła, bez wątpienia większość, jeśli nie wszystkie, odpowiedziałaby „Duma i uprzedzenie”. A jakżeby inaczej! W tym roku, jakoś w styczniu bodajże, minęła dwusetna rocznica pierwszego wydania tejże powieści. To fantastyczne, że już tyle pokoleń miało okazję czerpać naukę, rozrywkę czy też inne korzyści z tego wybitnego dzieła. Trzeba przyznać, że sukces jaki odniosła ta książka jest ogromny. Dlatego właśnie doczekała się wielu ekranizacji.

Moja przygoda z Jane Austen zaczęła się zaledwie dwa lata temu (może troszeczkę więcej), gdy przez przypadek natknęłam się na filmową adaptację z 2005 roku. Był to moment, w którym pani Bennet wykłóca się z panem Darcym na temat wyższości wsi nad miastem. No cóż, obietnica pana Bingleya dotycząca wydania balu, kazała mi twierdzić, iż mam do czynienia z kolejną wersją kopciuszka – a obejrzałam ich naprawdę wiele. I tak to się zaczęło, choć po książkę sięgnęłam dużo później – półtorej roku temu.

Niestety nie dokopałam się do pierwszej ekranizacji książki, która miała swoją premierę w roku 1938. Był to serial telewizyjny, który trwał 55 minut. I mniej więcej tyle mi wiadomo, bo przecież nie będę przytaczać całej obsady, skoro niewiele z nas będzie znało te nazwiska.

Laurence Olivier i Greer Garson
Laurence Olivier (Darcy) i Greer Garson (Elżbieta) 
Nieco więcej mogę już powiedzieć o filmie młodszym o dwa lata. Czarno-biały oczywiście. Główne role zagrali Laurence Olivier (znany m.in. z roli przy boku Marilyn Monroe w filmie „Książę i aktoreczka”) oraz Greer Garson (znana m.in. z roli Marii w filmie Curie-Skłodowska).

Podstawową zasadą, aby czerpać przyjemność z oglądania tego filmu, jest przypomnienie sobie, że współczesnych widzów i tamtych aktorów różni ogromna odległość czasowa. O ile we wszechświecie te 73 lata nie znaczą zupełnie nic, o tyle możliwości filmowe zmieniły się przeogromnie, co widać na każdym kroku.

Film zaczyna się sceną w sklepie z materiałami, gdzie pani Bennet i dwie jej najstarsze córki dokonują zakupów. Wtedy też dowiadują się o pojawieniu się nowych lokatorów Netherfield. Jeszcze szybciej to my dowiadujemy się o poważnym błędzie twórców, który jest dla mnie niezrozumiany. Producenci z USA, a może ludzie odpowiedzialni za kostiumy, zawiedli na całej linii. Jest też inna opcja, bardzo prawdopodobna – budżet filmu nie obejmował strojów, więc zapożyczyli je z planu „Przeminęło z wiatrem”, który miał premierę zaledwie rok wcześniej. Tak, to by wyjaśniało ogromne czepki, szerokie, plisowane spódnice, bufiaste rękawy i wszystko to, co zamiast z regencją kojarzy się z czasami wojny secesyjnej.
Od lewej: Jane, Elizabeth, Mary, Pani Bennet 

Już ten szczegół wskazuje, że film nie jest zbyt poważny, ma bawić. Kolejna scena, która ukazuje spontaniczne wyścigi konne, które dotyczyły pani Bennet i pani Lucas. Ścigają się w szczytnym celu, bo aby wydać córki za mąż. Pani Bennet spieszy do swego męża, aby wymusić na nim wizytę u Bingleyów, a tym samym zapewnić intratny mariaż córki. Taaaak, tej sceny nie zapomnę.

No cóż, film pomija sporo scen znanych z książki, niektóre przeinacza, ale należy wybaczyć, bo czas, kochani, czas był wtedy bardzo ważny. Dlatego właśnie pan Darcy nie tańczył z panną Elżbietą na balu w Netherfield, a właściwie nie „na balu”, a na czymś, co przypominało piknik. Wybaczamy, wybaczamy.

Dodatkowo pan Collins nie jest tu pastorem, a rządcą Lady Katarzyny. Niezmienne jest natomiast jego nieprzystosowanie. W tym jednak filmie pan Collins wypada niezwykle słabo, trudno go zapamiętać. Nie jest nawet zabawny w tej swojej nieporadności życiowej. On po prostu jest. I tyle!

Słabo rozbudowany jest wątek pana Wickhama, ale to można chyba tłumaczyć obyczajowością w czasach, gdy kręcono film. Znów nie mamy do czynienia z prebendą. Przez cały film wiadomo tylko, że między panem Darcym a panem Wickhamem coś zaszło. Dopiero po ucieczce Lydii, osobiście pojawia się mój ulubieniec i wyjaśnia jak to wszystko było. Oczywiście nie ma mowy o byciu duchownym, o studiowaniu prawa. Mamy tylko wątek Georgiany, bardzo załagodzony. Nie ma też listu z wyjaśnieniami.

Gra aktorska jest na wspaniałym poziomie (nie licząc kiepsko udawanych łez), choć moja ulubiona postać książkowa nie otrzymała właściwego przełożenia na ekran. Oczywiście – aktor jest niebywale przystojny i jego gra też jest świetna, ale nie jest to ten sam dumny człowiek, którego spotkaliśmy w książce.

Niespodzianką filmu jest fakt, że Lady Katarzyna okazuje się postacią pozytywną, a w ostatnich sekundach filmu także Kitty i Mary znajdują adoratorów.

Kolejna ekranizacja ma miejsce dopiero czterdzieści lat później czyli w roku 1980. Jest to miniserial – pięcioodcinkowy. Każda z części mieści się w czasie około godziny.

Pierwsze wrażenie? Jaś Fasola! Naprawdę, obraz, jakość, przypomniały mi ten (nie)śmieszny serial.


Serial zaadaptowano na poważnie i ze szczerą próbą wiernego oddania książki. Różnicą, która rzuca się w oczy każdemu, kto rozróżnia kolory, to... kolory. Nie mamy też wyścigów konnych, kupowania materiałów, bo rodzinę Bennetów poznajemy w ich własnym domu i to Charlotta przekazuje Elżbiecie wiadomość o pojawieniu się nowych sąsiadów. Dopiero potem mają miejsce lamenty pani Bennet i dopiero potem jej szanowny małżonek dosiada konia, by złożyć wizytę.

Najpierw poznajemy Bingleya przez same słowa. Pan Bennet opowiada o nim, jako brata pięciu (aż!) sióstr, bogatego, niezamężnego i dość przystojnego. No cóż... to „dość” było jak najbardziej na miejscu, bo na samym początku Bingley wydaje się być brzydki jak noc. Potem raczej zyskuje. Przestaje się wydawać gruby.

Poważnym błędem filmu są słowa Elżbiety skierowane na balu do pana Darcy'ego. Ona cytuje je jako znane przysłowie, w rzeczywistości są cytatem Oscara Wilde'a, który urodził się 41 lat po pierwszym wydaniu „Dumy i uprzedzenia”.

Gra aktorska chwilami kuleje, a scenarzyści chyba zapomnieli dopisać aktorom w didaskaliach, że Darcy i Bingley to przyjaciele. Chwilami miałam wrażenie, że tylko fakt ich równości sobie i dobrego wychowania, powstrzymuje ich przed skoczeniem sobie do gardeł.

Niech będzie i półprofil.
Dobrych stron tej ekranizacji jest na pewno wiele. Ja przede wszystkim podziwiam prawy profil pana Darcy'ego.


W roku dwa tysiące trzecim podjęto się realizacji wariacji opartej jednym palcem na książce Jane Austen. Powiem tak, jeśli decydujecie się na obejrzenie tego filmu, to lepiej zapomnijcie o książce. Po prostu będzie lepiej dla Was, jeśli potraktujecie to „arcydzieło” z dużym dystansem.

Czas akcji, to czasy współczesne twórcom, wszystko zasymilowano do tamtych warunków. Elżbieta i Jane nie są siostrami, a jedynie przyjaciółkami i współlokatorkami. Charaktery postaci są pozmieniane, scenarzyści chcieli chyba przedstawić karykatury znanych nam bohaterów. Charles jest po prostu niedorozwojem, który zbija fortunę na psiej muzyce. Absurd towarzyszy nam na każdym kroku. Duma i uprzedzenie anno Domini 2003 nie jest pozycją górnolotną i trzeba to zapamiętać, wbić sobie do głowy i nie jęczeć po obejrzeniu, że była to strata czasu, syf i malaria.

Jaki zamysł mogli mieć twórcy? Może chcieli pokazać, że czasy się zmieniają, zmieniają się realia, a ideały poprzednich epok wydają się śmieszne? Nie mam pojęcia. Wydaje mi się, że odpowiednia interpretacja nie musiałaby skończyć się tragedią, którą w tym przypadku jest komedia.


Najbardziej popularnej ekranizacji – czyli miniserialu z 1995-ego roku nie obejrzałam. Myślę, że zbyt szybko się tego nie podejmę. Mam jakieś chore, niesprecyzowane uprzedzenie (!), które zapewne jest spowodowane tym, że zwolennicy tejże wersji obrażają ekranizację z roku 2005, która pozostanie moją ulubioną aż po grób.

Skoro o dwa tysiące piątym mowa, sentyment nie pozwala mi nie przedkładać mi tego filmu ponad inne i na szczęście nie jestem w tym sama.

Myślę, że każdy obejrzał już Keirę Knightley w roli Elizabeth. Urzekła mnie swoją mimiką, naturalnością i urodą, która była świetnie dobrana do postaci. Nie została aktorka ucharakteryzowana na bóstwo, ale miała w sobie dużo uroku – przede wszystkim w oczach, co wielokrotnie przecież odkreślała Austen w książce.

Wyłamię się, ale powiem szczerze, że uwielbiam Matthew Macfadyena w tej roli. Podbił moje serce spojrzeniem zranionego, ale dumnego człowieka.

Za tym wydaniem stoją też nowe techniki filmowania, nowe możliwości i nieznane rozwiązania. Dlatego dodatkową zaletą są wspaniałe krajobrazy, piękne widoki, bogactwo kolorów. Wszystko, o czym nie mogli nawet marzyć twórcy z roku 1940.

Sumując - ile realizacji tyle nowych spojrzeń i nowych interpretacji. Jedno może być pewne - ta książka jeszcze niejednokrotnie zostanie przerzucona na ekran. Ja nadal będę czekać na wersję doskonałą, która podbije mnie każdym bohaterem i każdą bohaterką, wersję bogatą w widoki i sceny z książki, a nie z głowy twórców.




4 komentarze:

  1. Nawet nie wiedziałam, że są inne wersje "Dumy..." niż serial z 1995 i wersja z Keirą... Obejrzałam dwie powyższe i bezsprzecznie wygrywa część nowsza. Nie wykluczam, że może to być kwestia kolejności oglądania (film przed serialem) albo moje uwielbienie Keiry (podświadomość robi swoje). Podzielam Twoje zdanie na temat wersji z 2005, to jeden z moich ulubionych filmów, tak mnie urzekła.
    Jednakże muszę przyznać bez bicia, że książki nie dałam rady przeczytać. Zabrałam się już po obejrzeniu ekranizacji. Znając fabułę i co jakiś czas spoglądając na inne, ciekawsze książki na półce, odłożyłam ją po 1/3 z zamiarem spróbowania ponownie za jakiś czas.

    PS Nie myślałaś nad tym, żeby ten tekst opublikować na Prozaikach?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha! Kolejna osoba po mojej stronie. Do książki zachęcam, ja mam audiobooka i czasem puszczam sobie jakiś fragment po to, żeby połechtać swoje zmysły dobrym słowem. Polecam.


      Nie sądzę, żeby ten tekst nadawał się na publikowanie na czymś innym niż moje-rzycie, ale dziękuję. ;)

      Usuń
  2. Jedna z moich ulubionych książek i filmów. Pamiętam, że książka w niektórych momentach mnie bawiła. Uwielbiam Elizabeth i Darcy'ego, to jedna z tych nieśmiertelnych par literackich. Osobiście wielbię film z 2005 i aktorów odgrywających główne role, myślę, że to jedna z najlepszych ról Keiry. Moment w altanie w czasie deszczu powtarzam w nieskończoność na odtwarzaczu ;). Zawsze gdy oglądam ten film patrze w ich oczy, są takie szczere w tym, co próbują przekazać. Oczywiście pominę oczywisty fakt,że pan Darcy w tej wersji jest bardzo przystojny ^^.

    W sumie to i ja nie wiedziałam, że są inne wersje. Zadowoliłam się tą najmłodszą i wychodzi na to, że zbyt wiele nie straciłam. Choć jeżeli znajdę trochę czasu to porównam sobie niektóre ekranizacje.

    Dziękuje Ci za takie przedstawienie jednej z moich ulubionych pozycji. Podzielam też pomysł Misako by podesłać ten tekst gdzieś dalej. Jest naprawdę świetny i przyjemnie się go czyta ;))

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj, no nie, nie mogę się zgodzić!
    Wersja z 2005 jest piękna, wzruszająca i, żeby nie było, bardzo ją lubię, ale wyłącznie jako film, a nie jako ekranizację jednej z moich najukochańszych książek! Ładny obrazek, przyjemnie się ogląda, ale jest tam tyle nieścisłości, że aż zęby bolą. Aktorzy są wycackani i śliczni - jak na obrazku właśnie.
    Wersja z 1995 jest dużo bardziej wierna oryginałowi. Nie ma wyciętych scen, pominiętych wątków, pan Collins jest przekomiczny, a pan Darcy jednym spojrzeniem roztapia wszystkie serducha w okolicy. ^^
    To oczywiście tylko moje subiektywne odczucie, ale musiałam się nim podzielić. :) I, zastrzegam, nie jest tak, że rzucam mięchem w Keirę, Matthew i Joe, bo odwalili kawał dobrej roboty i stworzyli porządne kino, ale jako ekranizacja DiU... no bardzo mi przykro, ale wypada co najmniej nieprzekonująco. ;(

    Mimo wszystko - gratuluję świetnego tekstu i ciekawych uwag. No i wytrwałości, żeby obejrzeć wszystkie te wersje - mi wystarczyły te dwie najnowsze. ;)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Szablon wykonała Nikumu dla Zaczarowanych Szablonów.