czwartek, 6 czerwca 2013

04# 21 gramów - czyli mój pijany dom

Dziś miałoby być może zagadkowo, ale zagadkowo nie będzie. Będąc niemal całkiem anonimowym, stać nas bardziej na szczerość, łatwiej powiedzieć to, co  naprawdę się myśli, czuje. Nie trzeba już kłamać w żywe oczy, jak to bywa na co dzień. Mogę opowiedzieć o czymś, o czym mówić się nie chce. Ja umiem kłamać, patrzeć komuś prosto w twarz i wmawiać coś, w co sama nie wierzę. Nie chodzi o jakieś moje wielkie wypaczenie, choć i to można mi zarzucić. Nie zaprzeczam, nie oczekuję zrozumienia czy... czegokolwiek, ten post - jak każdy inny - służy tylko mi, bo w danej chwili tego potrzebuję.

Dom to cztery ściany, w których czujesz się bezpiecznie. Dom to rodzinna atmosfera, wspólny obiad podczas niedzielnego południa. To kilka sprzeczek, które kończyłyby się uroczym pojednaniem. Zapach jajecznicy z samego rana, ciepła poduszka, białe firanki, skrzypiąca deska na wąskim korytarzu, która pamięta czasy bardziej zamierzchłe niż ja. Dom to miejsce przede wszystkim bezpieczne. I tak było dla mnie, dla wielu jest tak ciągle.

Uległam iluzji, którą dla dobra mojego zbudowała mi mama. Obraz piękny, nieco idealistyczny, który miał pęknięcia, jakich nie zauważyłam wcześniej - o tyle dobrego.
Dom w znaczeniu atmosfery zbudowała mama, własnosercznie. Była i jest zawsze. Kiedyś opatrywała otarte kolana, dziś ratuje bolącą głowę czy zranione serduszko. Uroczo się o tym pisze, naprawdę wzruszające, biorąc pod uwagę, że drugą stroną domu jest tata. 

Ojciec, którego tak naprawdę nigdy nie miałam. Niby był, ale ciągle gdzieś daleko. Przyjechał na dwa miesiące, wyjeżdżał na miesiąc. Przywoził słodycze, siebie i coraz więcej kłótni. Gdy  byłam mała tęskniłam, z wyczekiwaniem stałam przy wielkim (wtedy dla mnie), drewnianym, balkonowym oknie i wypatrywałam zielonego forda, którego miałam nadzieję zobaczyć. Potem już nie wypatrywałam, stało się to rutyną - przyjedzie, wyjedzie. Tak przecież trzeba. 

W końcu jednak neutralność zmieniła się w wyczekiwanie, ale innego stopnia - wyczekiwałam aż wyjedzie. 

Rodzice od dwóch lat są  po rozwodzie. Teoretycznie mieszkają wciąż razem, w praktyce - jego wciąż nie ma, a gdy wraca na kilka tygodni/kilkanaście dni, stara się wyprowadzić z równowagi wszystkich mieszkańców. 

Ojciec jest zwykłym pijakiem, który zarabia, by pić i ukrywa zarobki, by uniknąć płacenia alimentów. To główny powód pogardy, jaką do niego czuję. Jeśli nie poczuwa się do obowiązku, by zapewnić mi jako takie życie, nie znam argumentu, by akceptować go jako człowieka - a tym bardziej bliskiego. 

Za wiele noszę w sobie pamięci, by tak po prostu spojrzeć na niego bez obrzydzenia. Pamiętam przecież, że groził mi zabiciem mnie i poćwiartowaniem.  Pamiętam, jak innym razem gonił mnie po schodach, a gdy zamknęłam drzwi na klucz, wybił szybę, by złapać mnie i dusić, tylko dlatego że odmówiłam zrobienia czegoś, miałam czternaście/trzynaście lat. Pamiętam, jak do szkoły chodziłam niewyspana, bo choć mama starała się jak mogła, to nie była w stanie zagłuszyć jego wrzasków w nocy, gdy prosiła go o wyłączenie komputera ze stronami pornograficznymi. Dziecko nie powinno tego wiedzieć, nie gdy jeszcze nic nie rozumie. Pamiętam też, jak mając jeszcze jakieś dziesięć lat musiałam wracać cztery kilometry pieszo do domu, bo czatując, zapomniał mnie odebrać. Pamiętam, że miał być konkurs i musiałam wziąć z domu legitymację, żeby jechać do innego miasta, wtedy spytał "po co? przecież i tak nic nie wygrasz". Nie było tak uroczo czuć, że jest się mniej ważnym niż wirtualni ludzie.

Do domu często bałam się wracać, bo przecież mogłam znowu oberwać, ale wracać trzeba było, bo oberwać mogła mama, a ktoś musiał jej bronić. 

Przepraszał... Obiecywał poprawę... Zmieniał się na chwilę... Chwila była ładna... Tym bardziej bolało, gdy wszystko wracało do znanej mi "normy". Gdy znowu widziałam jak zatacza się pijany, gdy znowu widziałam rzeczy, których widzieć nie powinnam, a które przerażały mnie coraz bardziej, niszczyły. 

Do rozwodu moją mamę przekonaliśmy my - ja, brat, siostra. W końcu po kilku latach męki, a nawet nazwę to katowaniem, doszło do piekielnego rozwodu, który zmienił naprawdę niewiele. Zyskałam jedno - nietykalność fizyczną, której chwilami żałuję. Bo przecież gdyby mnie uderzył o wiele łatwiej byłoby się go pozbyć. Tymczasem zmagam się z przemocą psychiczną, która boli dużo bardziej. Słowa zostawiają równie wielkie blizny, co prawdziwe uderzenia. Słów zagłuszyć się nie da, tak samo jak wstydu, który dociera do mnie, gdy przypominam sobie, że jestem córką człowieka, o niesprecyzowanej orientacji i wypaczonym umyśle. Boję się, że spotka mnie to samo. Boję się, że za bardzo upodabniam się, że kiedyś to ja będę po tej drugiej, strasznej stronie.

Nie jest tak, że siedzę cicho, nie jest tak, że godzę się na wszystko, ale sabotaż jakiego dokonuję na jego mieniu jest zbyt zabawny jak na tę notatkę. Wolę zostawić to na inny czas.

Chwilami mam ochotę go zabić, czasem wyobrażam sobie, że skradam się, gdy śpi. Niemal słyszę, jak chrapie, czuję jak wbijam mu jakiś ostry nuż w tę pierś, która zamiast serca ma kawałek gnoju, który zatruwa towarzystwo. Wiem, że nie warto; że złapałyby mnie wyrzuty sumienia, na które on nie zasługuje. To nie strach przed konsekwencjami mnie powstrzymuje, bo w imię spokoju innych i tej błogiej świadomości, że jego już nie ma... To wynagrodziłoby mi nawet dożywocie w marnym towarzystwie współwięźniarek. To tylko i wyłącznie moje sumienie, które zniszczyłoby mnie, nie pozwoliłoby się cieszyć. Mimo całego zła jakie we mnie siedzi przez całą tę sytuację, jestem wciąż zbyt dobra. To zło nie wystarczy jeszcze na cud, jeśli miałabym się odnieść do tematu z tytułu.

Jeszcze do niedawna miałam do wszystkich o wszystko żal. Żal do sąsiada, który nie zainterweniował, do pijanego kolegi tego pasożyta - za to że istnieje. Żal do babci, która przyjmowała pasożyta pod swój dach nawet po rozwodzie. Żal do drugiej babci, która wyhodowała tego pasożyta i nadal mu przyklaskuje, mówiąc "to nie jest nic złego, jest facetem, ma prawo". Ma prawo bić, dręczyć i twierdzić "żona mnie bije i dzieci też mnie biją". Miałam żal, że nikt nie pomógł, a gdy chciał, to ta pomoc była nierealna, nieaktualna. Dopiero niedawno zrozumiałam, że sama też bym sobie nie pomogła. Dlaczego więc mam oczekiwać tego od innych? Nie każdy jest superbohaterem, nie każdy jest Sendlerową, czułą na ucisk innych.  Bałabym się. Bałabym się pomagać, bo taki szajbus-pasożyt może się zemścić i nieraz to już pokazał. Z resztą nie jest to jedyny przypadek na świecie. Nie nazwę tego patologią, bo niedojrzały ojciec nie jest w stanie zniszczyć rodziny.



I na tym skończyłabym cały ten krępujący wywód, który jeszcze pewnie kiedyś poruszę. Na razie jest to jednak i tak za dużo jak na pierwsze publiczne otwarcie. Pierwszy raz nie płaczę. 

W przyszłej notce, którą mam nadzieję napisać jak najszybciej, by zakryć tę, chciałabym zawrzeć podsumowanie roku szkolnego, ale związane z moim rysunkiem. Muszę pamiętać, żeby zrobić jak najwięcej zdjęć narysowanych przeze mnie martwych natur. 

5 komentarzy:

  1. Kiedyś tu trafiłam, ale nie komentowałam Twoich wpisów, czego żałuje.
    Nie wiem czy powinnam komentować ten, bo to Twoje osobiste przeżycia, wiec chyba nie potrzebujesz słów pochwał czy zachwytu. Bo wiem, że nie po to pisałaś ten wpis.
    Mogę Ci jedynie napisać Nikumu, że Ci współczuje i to z całego serca. Współczuje, bo ktoś tak utalentowany i wrażliwy jak Ty musi tak cierpieć. Współczuje Twojej rodzinie. I współczuje Ci też dlatego, bo sama mam takiego ojca. A właściwie nie mam, bo mnie zostawił.Niemal od zawsze nosze w sercu wielki smutek i może dlatego jestem jak jestem. Sama o tym nie pisze,nie umiem tego nazwać, ale Ciebie podziwiam za zawarta treść. Lubię czytać Twoje opowiadanie, uwielbiam Twoje szablony ... Po prostu mam nadzieję, ze będziesz szczęśliwa i uwolnisz się od tego wszystkiego, co sprawia ci cierpienie. I już więcej nie płacz ;).
    pozdrawiam bardzo gorąco

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz. Przyznam się, że jak zobaczyłam powiadomienie to zbladłam i zadrżałam, bo to znaczy, że ktoś jednak przeczytał to wszystko, co sądziłam, że może jednak zostanie dla mnie. (nawet jak się czymś podzielisz w takiej sytuacji, to masz małą nadzieję gdzieś w środku, że to jednak nadal będzie tajemnicą). Spodziewałam się teraz każdej reakcji, bo czasem dostaje się kopa w rzyć po takim odsłonieniu.

      Ja nie czuję się ofiarą w takim stopniu, by zasługiwać na współczucie. Wiem, że są gorsze przypadki, że każdy ma swoje przeciwności, które musi znosić. Ty, rozumiem, wychowywałaś się bez ojca, ja chwilami go jednak miałam, bo choć ten post jest typowym żaleniem się, to przecież były dobre chwile, których tak naprawdę teraz nie chcę pamiętać. Nie mogę powiedzieć, że ja całkowicie rozumiem Ciebie, bo nie wiem w pełni jak musiało Ci być ciężko, choćby w szkole. Widzę Twoje nastawienie i jeśli takie jest zawsze, to musisz być naprawdę silną osobą. Ja taką nie jestem stąd przeładowywania na różne formy, opowiadanie, internet, rysunek itp. nie chcę niszczyć siebie swoją słabością. Podziwiam Cię, że radzisz sobie bez wyciągania tego z siebie.


      Również pozdrawiam

      Usuń
    2. wybacz, też tak mam. Naruszyłam Twoją przestrzeń osobistą. Po prostu spotykając kogoś kto czuł się podobnie chciałam napisać.

      Możliwe, że słowo "współczucie" nie przedstawiło tego, co chciałam przekazać. Lepszym jest szacunek. Bo nim darze wszystkich, którzy przeżyli wiele i potrafią o tym mówić, chociażby w takiej formie jak Ty. I nic bardziej mylnego niż branie mnie za osobę silną. Jestem tchórzem w najprawdziwszym znaczeniu tego słowa;).

      Usuń
    3. Publikując te wspomnienia/przemyślenia sama zaprosiłam Cię do tej mojej przestrzeni osobistej. Możliwość komentowania jest u mnie zawsze włączona. W moim życiu każdy może korzystać z wolnego słowa, więc w moim rzyciu też tak jest. Myślę, że samo przyznanie się do tchórzostwa jest swojego rodzaju odwagą, więc to nadal siła ;)

      Usuń
  2. Hej. Szczerze mówiąc, nie wiem za bardzo, co napisać, a to rzadko mi się zdarza. Chyba zostałam przygnieciona prawdą o życiu. Nigdy nie miałam aż tak skrajnych doświadczeń, choć moi rodzice czasami kłócą się, że aż dom się trzęsie. Wiem, że to nie to samo, a że nie mogę zrobić nic innego - będę trzymać za Ciebie kciuki. Żebyś była silna, żebyś nie pękła, żeby trauma związana z ojcem nie wpłynęła silnie na Twoje przyszłe życie. I Ty też się jakoś trzymaj.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Szablon wykonała Nikumu dla Zaczarowanych Szablonów.